Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na młodego, wyjmuje zegarek co chwila, patrzy po zgromadzeniu, szepce cóś żonie do ucha, wychodzi na ganek, za nim Julja.
— Czas nam jechać, odzywa się głosem drżącym.
— Dokąd jechać?
— Tu ciasno dla nas, tyle gości potrzeba było pomieścić! pojedziemy do Leszczynki, czekają tam na nas, kazałem przygotować pokój —
— A czemuż wprzód nie mówiłeś mi o tém? odpowiedziała Julja ziewając. Jedźże ty, kiedy ci się podoba, a ja zostanę. Cóżby to miało za minę, żebym ja przed przenosinami pojechała do ciebie? Wszak i tu znajdzie się pokoik, posłanie.
— Tam nam będzie swobodniéj, wygodniéj, nalegał pan młody — Proszę cię, nie odmawiaj mi tego, piérwsza to moja do ciebie prośba, nie godzi się jéj odrzucać.
— A! jeśli tak chcesz koniecznie! zawołała Julja, przystaję. Każ zajść koniom, ja się pójdę ubiorę — Dzieci tu zostaną?
— Tutaj, zimno i sucho rzekł pan młody — Julja poszła się ubrać, konie już były przed gankiem.