Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

być znajomi. A! To Pani Półkownikowa, jeszcze nie dawno rozwódka, już męża znalazła — Co to kiedy kto gorliwie pracuje! Któż mąż? — A to ten nieborak, który pierwszą swą żonę, szalony, koniem stratował. Jakże nam Julja wesoła, a Pan młody posągiem stoi, z uśmiechem prawda, ale posągowym, z uśmiechem kamienia, któremu snycerz gwałtem śmiać się kazał i usta na wieki wykrzywił. A jaki blady! To pewno wspomnienie odkopane z grobu, tym dniem, porwało mu w szpony serce. Biédny Pan młody! jechał po szczęście, a na progu spotkał go tylko, dawny znajomy, blady smutek dawnych lat. Jechał po szczęście i zajechał do Julij!
Przy drzwiach w ciemnym kątku stoi dwoje dzieci, biédnych sierot, których matka leży w grobie, którym ojciec daje matkę, jak perukę na głowę, gdy włosy wypełzły. O! prędzéj z peruki, włosy do gładkiéj głowy przyrosną, niżeli druga matka, pokocha biédne dzieci, sercem pierwszéj matki. Dzieci stoją, patrzą, dziwują się, przechodzący je szturchają, nikt na nie nieuważa — bo któżby się zajmował dziećmi wśród wesela!
Cóż znowu za niecierpliwość napadła na pa-