Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szłość, lecz w duszy wątpiąc o wszystkiém. Cóż to może być za szczęście wieczne, myślą, gdy tam nie będzie, ani panny Karoliny (czemu nie zostali Mahometanami?) ani pieczonych jarząbków, ani szampańskiego, ani tytuniu, ani tych tysiąca przyjemnostek, które przez zmysły podbiły i ogarnęły całą ich biedną, słabą duszę. O! i ja gdym był jeszcze dzieckiem, gdy mi świat tak piękny, tak słodki się wydawał, gdy duszy jeszcze w sobie nie czułem, posłyszawszy raz pierwszy o śmierci, o końcu, zobaczywszy umarłego, jakżem był strapiony, przestraszony, wylękły! Strach, gorączka, paliły mnie dniem i nocą, śmierć z kosą zdawała się ciągle stąpać za mną, czatować na mnie. — A długo wprzód gdy starzy mówili mi że pomrą, słuchałem z niewiarą, myśląc w duchu, iż to być nie może, żarty tylko z dziecka stroją — Kto zaczął żyć, ten nie przestanie nigdy. Miałem słuszność i nie — ale wówczas, przedłużenia życia za grobem pojąć mi nie było podobna, przedłużałem więc je na ziemi. — Napróżno stawały mi na oczy, przykłady w wspomnieniach o ludziach, których już nie było — sądziłem zawsze iż oni nie pomarli, tylko gdzieś daleko odjechali. Do-