Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rzuciwszy okiem na piérwsze małżeństwo, przejdźmy teraz od Adolfa liczącego piéniądze na drogę, od Matyldy zamyślonéj w oknie; — do drugiéj pary nowożeńców.
Pan Półkownik Salezy siedział z fajką na kanapie zamyślony, oparty na poduszce, nadęty; przed nim stała ogromna filiżanka wonnéj kawy. Był ranek, półkownik ziéwał jeszcze ostatkami snu niedokończonego. Nagle do jego pokoju wbiegła żona, otwiérając drzwi z trzaskiem przed sobą. Półkownik wstał przed nią z kanapy, sapiąc zbliżył się ku niéj i życząc dnia dobrego w rękę pocałował.
— Dzień dobry ci Półkowniku! zawołała Julja głośno, głaszcząc go pod brodę, a sama spoglądając w zwierciadło — Jakże ci się spało?
— Jak zwyczajnie, nie źle, sny tylko miałem straszne —
— Straszne?
— Męczące! a! i dziwne, śniło mi się, żem otrzymał przywiléj wielki, pargaminowy, na jakieś starostwo, na którym konno jeździłem; to mnie zmęczyło okropnie. A Jéjmości jak się spało?
— Zapomniałeś żem cię prosiła, abyś mnie nigdy Jéjmością po staroświecku nie nazywał.