Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miało dowodzić delikatności jéj sentymentów (tak mówią dotąd na wsi) i odezwała się.
— Co to za szkoda Pana Adolfa, powiadają że Pan Półkownik Salezy zajął wszystko po bracie, a siérotom nic się nie dostało.
Matylda zaledwie usłyszała wymówione imie Adolfa, zarumieniła się, rozlała śmietankę, którą właśnie stawiała na tacy i nie wiedząc o czém mowa, pośpieszyła z odpowiedzią.
— Podobno —
— Może to być i dobry chłopiec, dodał przez nos Pan Alexy, ależ los jego tak się zle zdecydował! bez imienia, bez grosza!
Matyldzie szumiało w uszach, nie słyszała rozmowy, potém uciekła pod jakimś pretextem do pokoju, dysponować niby wieczerzę. Oni swobodniéj jeszcze mówili daléj.
Zaczął Djonizy:
— Szkoda go doprawdy! co on teraz z sobą pocznie, świat mu zawiązany.
— A ładny chłopiec, dodała Rózia.
— Co tam w nim pani widzi, dziwuję się, przerwał Alexy, wysoki jak tyczka od chmielu.
— Ja także pewnie nie niższa od niego jestem! dodała Julja.