Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bo mam ludzi we dworze, zawrzeszczał Półkownik. Patrz no go! panicz, fortunat! Królewicz jakiś! fąfry w nosie! słówka powiedzieć nie można.
Przerwał Prezes, który wziąwszy kapelusz w rękę i namarszczywszy czoło zbliżył się do Półkownika.
— Ja odjeżdżam, rzekł, bo widzę że mnie chcesz w osobie przyszłego zięcia dotknąć, na swojém miejscu będę prosił o wytłómaczenie i satysfakcją.
— Ależ no! no! nie unoś się, Panie Prezes! o! o! zawołał Półkownik rzucając fajkę i idąc za nim, nie gniewajże się, nie chciałem cię obrazić! Przepraszam najuroczyściéj — Proszę, siadaj, zaraz testament otworzym. Jesteś bo widzę uprzedzony dla tego młokosa, że go tak bronisz.
— Za kogożby mnie ludzie mieli, gdybym go nie bronił, odpowiedział Prezes, będzie przecie moim zięciem.
— Jego zięciem! słyszałeś! hm! szczególna raritas! a mnie nie chcieli za zięcia! mnie! hm! mnie! Cóż on jest? Ja byłem Półkownikiem! ja mam krzyże, ja mam medale, ja mam zasługi! hm! hm! a mnie to nie chcieli!