Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

który pochylony na poręcz krzesła, obojętnie palcami przebierał — A Aspanbyś na to pozwolił?
— Czemuż nie!
— Jakto! za tego! za tego, bez grosza, bez —
— Moja córka nie potrzebuje bogatego, odpowiedział obojętnie stary.
— A — imie, urodzenie, hm?
— O tém nie spiesz się sądzić, rzekł Prezes — Kat też po urodzeniu, kiedy z dobrego gniazda, urwis się wyrodzi.
— Ależ przecie! co za porównanie, wrzeszczał Półkownik! Jam bene natus et possesionatus temu lat trzy chciałem ją wziąść, czemu nie szła za mnie?
— Widać żeś się jéj nie podobał.
— A on się podobał, ten, ten — ten! wołał Półkownik z urąganiem, ten — jeden —
Adolf cały w płomieniach, poskoczył ku niemu i stukając pięścią w stół, zawołał.
— Mosanie, przystępuj do otwarcia testamentu natychmiast, nie przywykłem słuchać urągań z krwią zimną. Jeśli po to mnie tu wezwałeś, byś igraszkę robił, mam ręce jeszcze i za nic nie odpowiadam, jeśli ich użyję.
— Ja za to odpowiadam, że ich nie użyjesz,