Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chciał mu dodać odwagi i siły do zniesienia przykrości, które go spotykały.
— A czy wiesz Waspan, odezwał się po chwili obracając do Prezesa Półkownik, nie zważając bynajmniéj na licznych świadków, czy wiesz Aspan Dobrodziéj, że ja tu pięknę rzecz onegdaj wieczór widziałem. Pilnuj dobrze swojéj córki, tać to ten o to! (i pokazał palcem na Adolfa) bardzo się do niéj przysuwa? hm! hm? fe! Jam się tego nie spodziewał, ale ptaszek przewąchał piéniądze, a sam jak bizun goły! O! są blizko z sobą, bardzo blizko! hm!
Adolf cały zaczerwienił się z gniewu, namarszczył czoło, spojrzał po uśmiechających się nieznacznie twarzach otaczających go osób, chciał cóś przemówić, lecz w téj chwili Prezes sam przemówił, odzywając się mrukliwie z spuszczoną głową, nie patrząc na Półkownika.
— A cóż w tém złego, że są tak blizko?
— Co? Aspan Dobrodziéj, chyba mnie nie rozumiesz?
— Owszem, rozumiem, ale w tém nic złego nie widzę. Jeśli się lubią to się pobiorą.
— Jakto! jakto! hm? krzyknął zrywając się Półkownik patrząc to na Adolfa to na starego,