Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzie są wyrozumialsi, skłonniejsi do przyjęcia, do oddania serca i wcielenia obcego kogoś w swą rodzinę? Mylisz się pani, zdaje mi się, demokracja jest w słowach wiele obiecująca, ale sama wyższość pani nie dopuści, by cię tam przyjęto na stopie równości, gdzie umysłem górować będziesz.
Lenora zamilkła, uśmiechnęła się tajemniczo i rzekła:
— Czy między pustynią, wielkim światem i ludem, nie ma już na świecie kątka, gdzieby sierota bez rodziny familię znalazła?
— Masz więc pani już coś obmyślonego? — spytał lord.
— Być może — zagadkowo szepnęła Lenora usiłując przerwać rozmowę. Nie było wszakże łatwe pozbyć się hrabiego, który z niezmierną grzecznością, ale z niemniejszym uporem krok w krok ją ścigał, czekał, gdy z kim rozmawiała, milczał chwilę, ale starał się nie stracić jej z oka i być ciągle w jej otoczeniu.
Wszyscy zaczęli ją prosić, by grała, nie mogła się oprzeć. Podeszła do fortepianu, zdjęła rękawiczki, usiadła, a że wybór był jej zostawiony, z wielką trafnością, nie chcąc się wydać ze smutnym usposobieniem, nie życząc sobie żadnych sentymentalnych pożegnań, poczęła owego chopinowskiego poloneza (a-dur), który zdaje się napisany, by umarłych cienie z grobu wywołał.
Jest w tym tańcu wojennym, szablistym, kontuszowym coś tak poruszającego, tak elektryzującego, że kto nie poczuje się nim wstrząśnięty do głębi, nie ma w sobie kropli krwi polskiej. Jest to poemat przeszłości, dziki, butny, porywający, szorstki a niesłychanie patetyczny. Ze wszystkich polonezów Chopina ten może najjaśniej przemawia do serca. Jest w nim