Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rumieniec na bladej jej twarzy i to, że lord utkwił przy pięknej Cygance. Rozmowa rozpoczęła się natychmiast, z jej strony bardzo ostrożna i chłodna, z jego niezwyczajnie jakoś natarczywa. Kto nie mógł dosłyszeć jej, zgadywał z wejrzeń i ruchów. Byli tacy, którzy ją sobie w pamięci stenografowali z taką trafnością, jak O. Kircher przed Champollionem czytał hieroglify.
— Nastraszyłaś nas pani nie pomału — odezwał się hrabia — swym wyjazdem niespodzianym i ekscentrycznym; ale nareszcie mamy panią znów i tym razem nie puścimy. Nie śmiem pani pytać o przygody podróży, ale podobno nie zbywało na nich.
— Pojmiesz hrabia, że się z tych familijnych smutków i przygód trudno spowiadać — odparła Lenora.
— Ale to są już tempi passati! — dodał lord.
— Są jednak wspomnienia, co nie przechodzą, i losy, które się powtarzają.
— Mówiła mi pani Laura... że pani — począł otwarcie — tak masz złe wyobrażenie o świecie naszym, iż zamierzasz... porzucić nas samych?
— Wątpię, by się to komu uczuć dało.
— Przepraszam panią; tłumu nam nie zabraknie, ani liku osób, ale wybranych.
— Hrabio! nie należy zawracać biednej kobiecie głowy pochlebstwem.
— Nie pochlebiam nigdy.
— Jesteś więc nadto a nadto łaskawy.
— Sprawiedliwy!
— Oszczędź, hrabio, mnie, to mi czyni przykrość. Każdy z nas najlepiej zna siebie, a jeśli sumienny jest, pochwały go bolą, jak wyrzuty.
— Pomimo to ja nie mogę znieść, bym się z panią nie pokłócił — rzekł lord — przyznaję się, że po to umyślnie tu przyszedłem. Bądź pani ze mną otwarta,