Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła do więziennego szpitala po Cygankę, i z paradą największą odwieźli ją do jej mieszkania, ulicami głównymi, do bramy pałacu, w tryumfie! Brakło tylko chorągwi i muzyki. Jutro po całym mieście trąbić będą i nas potępiać.
Matka zamilkła, a po chwili:
— Dobrze! dobrze! — zawołała — niech się kręcą, niech się wiercą, jak chcą! Ja o to nie dbam. Naszemu domowi, imieniowi i znaczeniu nie potrafią nic zrobić. To jest zawiść nikczemna tych dorobkiewiczów. Ja się z tego śmieję! Ja się z tego śmieję!
I w istocie dostała hrabina w tej chwili śmiechu, ale serdecznego, i natychmiast posłano po doktora, tylko już nie po starego S., który był do niecnych intrygantów zaliczony i od dnia tego stanowczo na indeksie.
Hrabina miała się w przekonaniu swoim za najniewinniejszą ofiarę demagogicznego spisku.


I tym razem sienie, schody, korytarze pełne były widzów ciekawych w pałacu, a na czele ich zapłakana, rozogniona, umuśliniona stała Kasia wołając:
— A co? Nie mówiłam? Nie powiadałam, nie przysięgałam, że to się tak skończy? A chwałaż Panu najwyższemu, że poczciwego pognębić nie dał.
Gdy doktór wprowadzał na górę z siostrą Felicją biedną chorą, i pan Roman Janusz Zarybski i pan Zygmunt Haraburda czatowali na schodach, i oboje państwo Melchiorostwo, i mnóstwo osób nieznanych. Ta postać w bieli, wyanielona cierpieniem, promieniejąca szczęściem, przesunęła się jak zjawisko jakie nadziemskie. Wszystkim się teraz wydawało, że taką istotę, na obliczu niosącą swej niewinności dowody,