Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapłakana, powtórzyła słowa modlitwy. Scena była rozczulająca.
Doktór nie bez przyczyny chciał, by Lenora wypoczęła jeszcze, nim ją do domu przeniosą, bo choć radość leczy, są wypadki, że jej znękane serca znieść nie mogą. Chciał przy tym, ażeby tryumf sieroty uczynić tak głośnym i uroczystym, jak jawne i okrutne było prześladowanie. Pojechał do pani Laury, rozesłał do znajomych, dano znać lordowi, który nie przestał się interesować Lenorą, Zbigniewowi i matce jego. Postanowiono, aby jak najwięcej osób pojechało po chorą i odwiozło ją do dawnego mieszkania, okazując jej zasłużone współczucie.
Pan Alfred powracał wieczorem od prawnika, do którego wysłała go matka na naradę, czyby przeciwko aktowi ś. p. wojewodziny prawnie coś działać nie można — gdy w pobliżu pałacu Zamoyskich spotkał ten szereg powozów, odprowadzający Lenorę. Poznał ją siedzącą w karecie z doktorem, panią Laurę, lorda, kilku jego przyjaciół, i odgadł łatwo znaczenie tego rodzaju manifestacji. Zbladł, zagryzł usta, ale się w nim, zazwyczaj obłudnym, tak wszystko wzburzyło, iż wróciwszy do domu pohamować się nie mógł. Wpadł do pokoju matki, rzucając o stół kapeluszem, z wyrazem takiego dzikiego gniewu na twarzy, iż się hrabina przelękła.
— Co ci jest, Alfredzie? Co ci jest?
— To są łajdaki! To niepoczciwi ludzie, to szuje! To demagogi, gałgany!
— Ale kto?
— Ta niepoczciwa Laura, ten doktór intrygant, głupi lord.
— Cóż znowu się stało?
— Wystaw sobie, mama! Cała ta czereda pojecha-