Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

familii, którą obdarzała, natchnąć miłość dla swej drogiej pupili, do ostatka nie dowierzała jednakże, przeczuwała złe i starała się ochronić nieszczęśliwą od niedostatku. Zapisała jej dwakroć, zdawało się, że ją zaręczyła na łożu śmierci z panem Alfredem, a jednak snać zawsze miała obawę i wątpliwość, bo potajemnie się zastrzegła od złej woli tych państwa, a moich, na nieszczęście, teraźniejszych kolatorów.
— W jaki sposób? — spytał doktór ciekawie.
— Na lat dwa czy półtrzecia przed śmiercią przysłała raz po mnie, czując się niedobrze, i wynurzywszy obawy swoje, złożyła w moich rękach opieczętowane i zarejestrowane familijne owe klejnoty, z najformalniejszym dokumentem notarialnym, przeznaczającym je sierocie, jeśliby ona wyzuta została z zapisów jej poczynionych. W razie zaś, gdyby hrabina i pan Alfred dotrzymali wszystkiego i obeszli się z nią, jak byli powinni, klejnoty miały być oddane pani Alfredowej dla jej dzieci. Akt i klejnoty opieczętowane przyniosłem.
Doktór zerwał się z krzesła, by księdza uściskać, rozpromieniony, szczęśliwy.
— A, otóż i palec Boży — zawołał. — Ale czekajcie, sierota cierpiała na sławie, na sercu, na zdrowiu, w tej chwili musiano ją przenieść do szpitala, należy się, by sprawa była słuszna i sprawiedliwość tak jawna, jak była krzywda. Co tu robić?
— No, to nie moja rzecz, ja pytam was, co tu robić — odparł ksiądz dobywając z szerokiej kieszeni sutanny ogromny pakiet opieczętowany. — Oto jest ów corpus delicti, a oto dokument. Zdaje mi się, że z prezentacją przed sądem ani chwili dłużej czekać nie potrzeba.
— Siadaj ze mną, jedziemy do sądu — rzekł doktór. Zadzwonił i kazał konie podać.