Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/166

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    152

    — Oszalał czy co! krzyknął z gniewem ex-Plenipotent. Héj! jest tam kto! związać go i wsadzić do ciupy! Co to jest? nikogo nie ma.
    Spójrzał w ganek, tu stali wszyscy dworscy ale z pozakładanemi w tył rękoma i uśmiechem na ustach. Jan spokojnie zażywał tabakę i mówił powolnie.
    — Ot lepiéj Bałabanosiu, nie udawaj pana, a zażyj tabaki!
    I podał mu tabakierkę, którą ten pięścią uderzywszy wytrącił mu z rąk. Nie pojmując co się z nim działo, Bałabanowicz przywykły do posłuszeństwa, osłupiał.
    — Cóż nieznacie mnie! zawołał, ale ja się dam wam poznać! Hej! wójta! stróżów!
    Nikt nie słuchał. Bałabanowicz nie wiedział co począć, obracał się, kręcił, i na dobitkę słyszał jeszcze do koła szyderskie śmiechy służących. Oburzony chciał iść do żony, ale Jan mu drogę z flegmą zastąpił i rzekł.
    — A dokądże to idziesz?
    Bałabanowicz go popchnął, a ten oddał sowicie.
    — Gdzie jest Pani? odezwał się drżący i nieprzytomny.