Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Całe życie biedna.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
104

tercyzę, państwo młodzi już byli gotowi, ołtarz w kwiaty ubrany w sali jadalnéj, kobierzec rozesłany, bukiety poprzypinane.
Poprowadzono ich prosić błogosławieństwa, z padaniem do nóg i tą czułą ceremonją, żebrzącą życzeń pomyślności, u najuboższych sług nawet, nawet u nędzarza.
P. Mateusz odbywał to jak przechadzkę po pokoju, patrząc w inną stronę, tylko tyle jeszcze był łaskaw, że nie świstał.
Stanęli u ołtarza. X. Wikary błogosławił. Anna odpowiadała po cichu, ale wyraźnie, P. Mateusz jakby kogo łajał. Jeszcze Xiądz czytał nad niemi ostatnią modlitwę, i miał wzywać przytomnych za świadków, gdy Anna wysilona długo tłumioném uczuciém, zawołała
— Ach! zachwiała się, padła i zemdlała.
Trudno opisać, jak to wszystkich zmięszało, Pani Dorota chciała bić nieszczęśliwą, miała jéj to za jakiś występek, P. Mateusz wzruszał ramionami, sąsiedzi szeptali, a kobiéty jedne co rozumiały położenie Anny, płakały. Wyniesiono ją z pokojów, mąż nie poszedł za nią, lecz z męzczyznami na fajki, Ciotka poszła wprawdzie, ale w intencij czynienia wyrzutów,