Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mając siły odpowiedzieć mu, przerażona Maryś z krzykiem się do niego rzuciła.
Poznał ją po głosie, rękoma począł szukać ławy, aby sparłszy się na niéj mógł powstać. Wzruszenie mu słowa powiedzieć nie dawało.
Maryś płakała i zanosiła się.
Staszek był straszliwie zmieniony, smutek, ból, przestrach tego okropnego kalectwa, które go czyniło żebrakiem gdy dopiero żyć poczynał — wyssały z niego siły... Młodość znikła z twarzy... Oczy zdawały się jak dawniéj, niby jasne i czyste, tylko jakby mgły łzawéj powłoka je osłaniała.






Przybycie Marysi wstrząsnęło nim — rozbudziło jeszcze większy żal po życiu i jego nadziejach... Ona płakała, ale już ocierała łzy... Ujęła go za rękę, zmusiła usiąść. — Siadła sama przy nim na ławie.
— Dawno się to stało? zapytała — Stach nie mógł mówić jeszcze. Ręką tarł czoło i twarz, drżał...
— A! dawno — wieki już! odparł cicho i z wysileniem. Nie przyszło to nagle... Było coraz