Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Było ich dwoje.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mimo oporu posadzono go do bryczki, w któréj ekonomowa na przedzie sobie siedzienie wymówiła, i Maryś, niecierpliwa aby uwieźć swą zdobycz, dała znak żeby konie ruszyły...
Przez całą podróż Staszek więcéj płakał niż mówił.
Ekonomowa, ile razy samnasam z nim pozostała, starała się go wywieść z tego stanu pognębienia, lecz ani jéj ani Marysi, która wesołość sobie nakazywała, nie udało się ślepego uspokoić.
Jakieś rozpaczliwe myśli wirowały po głowie jego, ale pilnowano go ciągle, a ślepota nie dopuszczała mu nic przedsięwziąć.
Tak dnia trzeciego nareszcie zamiast do Szerokiego Brodu, Maryś wprost zawiozła go, nic o tém nie mówiąc, do Kraskowa. Tu zostawiwszy przy nim Rzepkowę, sama do łowczowstwa pośpieszyła, szukając u nich pociechy i rady...
Gdy w ganku, wybiegłszy na jéj spotkanie, łowczanki zobaczyły rozgorączkowaną i zapłakaną, domyśliły się łatwo, iż ze smutną wiadomością wracała.
— O! pani moja droga, padając do kolan łowczyny zawołało znużone dziewczę — pani moja — Stach mój! życie moje... ślepy! Oczy mu Bóg oblókł ciemnością...