Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wrócisz więc waćpani tam znowu? dodał Wereszczaka.
— A! bezwątpienia odpowiedziała Sulzerowa.
— O jedném panią przestrzedz muszę, to, byś nie wspomniała wcale, ani opisywała, kto waćpanię posyła i kto jéj w pomoc śpieszy.
— Jam o tém jéj mówiła już, alem nazwiska dać nie mogła, bom go sama nie wiedziała.
— I tak lepiéj, dorzucił Wojski, nie mów jej pani nazwisk, nie opisuj osób. Są ważne przyczyny, dla których z tém wstrzymać się należy.
— Ona mi nie łatwo uwierzy pono, poczęła Magda, bo znać dobrze wylękła i wypróbowana od losu, to się jéj zdradą wydawać będzie, lub podstępem. Trzeba czemś się złożyć.
— Bezwątpienia, zawołał Piotr, ale jéj waćpani jedno tylko powiedzieć możesz, iż ci, co jéj pomagać mają, przysłani są od ciotki wojewodzinéj.
— No dobrze, ciotki i wojewodzinéj, tego już będzie dosyć, dołożyła Sulzerowa, tak jéj powiem. Ale co panowie poczynać myślicie?
— Co? jak się waćpani zdaje? zawołał Wereszczaka, gdy kobietę gnębią i męczą i szaleństwem ją obrzucają, cóż czynić.
— Wyrwać ją ztamtąd! nie ma słowa! odezwała się Magda, ale zawsze jegomościuniu mój, kiedy to mąż?...
— To nie mąż! zawołał gniewnie Piotr.
— Jakże, mój dobry panie, kiedy ona mi sama to