Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mówiła, rzekła urażona Sulzerowa, na cóż to przedemną udawać i inaczéj powiadać, jak jest?
Dwaj mężczyzni popatrzyli na siebie, Wereszczaka skinął na Piotra i rzekł stanowczo:
— Waćpani jesteś poczciwą i zacną kobietą, nic przed nią bym nie taił, ale moja jejmościuniu, dowiedziona to rzecz, że wam język za zębami utrzymać trudno.
Magda splunęła.
— Et! zawołała, ludzkie potwarze! a przyznam się wielmożnemu panu, że tak omackiem coś robić, nie lubię i z sumieniem chcę być spokojną.
Piotr wziął ją za rękę.
— Powiem waćpani wszystko, rzekł, ale wiedz jedno, iż wygadawszy się, choćby bez złej woli, kobietę i dziecko zgubić możesz. Ja jestem mężem tej pani, ojcem tego dziecięcia. Ten człowiek podobny do mnie bratankiem moim. Chcąc mi żonę i majątek odebrać, napadł na mnie z ludźmi, i zbitego na placu zostawił. Byłem osiem lat w niewoli u pogan, wyrwałem się z niej i wracam, on wie o tem, żem żyw. Uciekł tu z nią, aby sprawiedliwości uszedł w Polsce.
Mówił jeszcze, a Sulzerowa wpatrzona, przestraszona, rozczulona słuchała drżąc, ręce łamiąc na przemiany, strachem i litością zdjęta.
— Mój panie wielmożny, rzekła, a toć wam pomódz chrześciański obowiązek, a toć wam służyć, sprawa święta. Ale, dodała, ja niewiele rozumiem,