Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o skrzypcach mowy nie ma, kiedy człek z troską na ramieniu chodzi.
— Dobrze ci tak, panie Wojski, odezwała się śmiejąc, o! dobrze ci tak! Jakto, przybywasz do Drezna, masz kłopoty i nie przyjdziesz do staréj znajoméj, aby się z nią poradzić i spróbować, czy téż ona się wam na co przydać nie może. Widzisz! pogroziła mi paluszkiem, Pan Bóg cię skarał.
— Za co?
— Za niewdzięczność! rozśmiała się, za brak pamięci.
— A przecież, rzekłem, niebieską kokardę do dziś dnia noszę.
Hrabina Orzelska na to w śmiech, odwróciła się do tych panów, którzy na nią jak w tęczę, a na mnie jak na raroga spoglądali, coś zaszwargotała do nich, a potém rzecze:
— Jutro, panie Wojski, przyjdź do mnie o dziesiątéj, powiesz mi o swojéj biedzie, a po staréj znajomości poradzimy.
Skłoniła mi się główką, uderzyła konia, ten skoczył, znikło wszystko, a jam został jak do bruku wrosły. Ale bo téż piękność z niéj rozkwitała, jakiéj chyba drugiéj na świecie nie ma.
— I zważcie tylko, dodał Wereszczaka, uśmiechającemu się Piotrowi, jak mnie w ulicy zobaczyli, tak poufale sobie baraszkującego z ulubioną córką królewską, cała ta kalwakata kłania mi się, żem czapką im wystarczyć nie mógł i jeszczem dziesięć kroków