Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie odszedł, gdy już słyszę, goni ktoś za mną, submituje się.
Patrzę, Brühl! Z okna gdzieś najrzał całéj sceny, bierze mnie pod rękę, wyrzucając srodze, żem taki niegrzeczny, że o nim zapominam, że czeka na me rozkazy. Myślałem, że mnie zjé, i oto, kochany Piotrze, jakim sposobem dziś interesa nasze stoją na najświetniejszych nadziei stopniu.
Piotr go uścisnął.
— Między nadzieją a skutkiem wiele jeszcze zostaje do przebycia, rzekł cicho.
— Wszelako, zawołał Wereszczaka, lepiéj już od nadziei iść, niż nie wiedząc drogi.
— I powiesz wszystko hrabinie Orzelskiéj? spytał Piotr.
— Zobaczymy, zobaczymy, odparł Wereszczaka, to zależy jeszcze od tego, jak mnie ona przyjmie, i jak się tam rozmowa złoży, na każdy raz mam przez nią do króla wstęp, mam pomoc Brühla i już jestem na pół pewien, że nie długo wszystko się szczęśliwie skończy.
Na te słowa skrzypnęły drzwi, kobieca głowa ukazała się w nich, była to Magda z raportem.