Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

było widziéć w tém ubogiém mieszkanku, w téj ciasnocie i niedostatku, paradującą jak królowa, pewną siebie, swawolną, wesołą chwilami, momentami chmurną a dumną, rozkazującą babce, mnie, wszystkim, co ją otaczali, rozpieszczoną, popsutą, a przecież tak dziwnie, wspaniale piękną, że jéj człowiek wszystko przebaczył to, co by w drugiéj wydało mu się nieznośném.
Znowuśmy się tedy poprzyjaźnili, a gdym wyjeżdżał, czując, że mi jest bardzo miłą, dała mi kokardę niebieską odpiętą z ramienia na pamiątkę, z taką pańską postawą, nagradzając moją uprzejmość dla siebie, iż się babka za boki trzymając śmiała. Boć to jeszcze dziecko, a już odgrywała rolę dorosłéj panny, która wié, że ją wszyscy wielbić muszą. Wielce mi, przyznaję się, żal było myśląc, że to śliczne stworzenie w téj Warszawie się marnie zwala i Bóg wié, jakiego może doznać losu z tą główką, rozpuszczoną na cztery wiatry.
Schowawszy ową kokardę niebieską na pamiątkę wziętą, jakem wówczas pojechał na wieś, nie było mnie w Warszawie lat kilka i Duvalowa i wnuczka jéj całkiem mi wyszły z pamięci. Nie mogę nawet zaręczyć, bo sobie nie przypominam tego dobrze, czym w stolicy nie był, nie widząc i nie dowiadując się tam wcale.
Dosyć, że w dobrych kilka lat przyszło znowu czasu sejmu jechać do Warszawy, ale już nie dla skrzypek, tylko dla sprawy jakiéjś i adwokatów.