Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

orędowniczkę silniejszą nad inne, o któréj mi się ani śniło. Posłuchaj.
Piotr nadzwyczaj zaciekawiony przystąpił do Wojskiego, który sobie czuprynę tarł i wyłamywał z radości.
— Same przypadki mnie spotykają w tém zaczarowanym Dreznie, począł Wojski, takim cudem złapałem w ulicy kasztelana Niemirę, który mnie Brühlowi zaprezentował, a dziś, najśmieszniejsza w świecie, a najszczęśliwsza przygoda.
Wiesz, że ja teraz ze Zdunki, od mojego domku, skrzypek i myśliwstwa i od mojéj drogiéj matki rzadko wyjadę gdzie w świat. A po co mi szczęścia szukać, kiedy je mam w domu? ale przed niewielu laty grała we mnie niecierpliwsza krew i kręciłem się trochę, aby się pokręcić tylko pomiędzy ludźmi. Już ci się przyznam, choć to szlachcicowi wstyd, żem trochę dla tych nieszczęsnych skrzypek się włóczył, bo mnie tam Włochy i Niemcy uczyli, a passyę miałem, żeby arte rzępolić. No, i doszło się do tego, że potrafię niezgorzéj. Coraz więc do Warszawy się uciekło na kilka tygodni, a tu między muzykusami królewskiéj kapelli i innymi, między naszą szlachtą wiodło się życie utrapione, włócząc często, gdzie nie było nawet potrzeba. Nie śmiéj się, nic w tém złego nie było, ale młodość ciekawa. Jednego dnia wpadłem między swoich, godzina obiadowa, idź z nami jeść. Myślałem, że który do siebie zaprosi, ża-