Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łem was, nienawidzę teraz całą miłością dawną i rozstać bym się nie mógł, mszczę się za złamane serce moje.
Marya odwróciła się do okna, jakby pragnęła ukończyć rozmowę. Rotmistrz chodził po pokoju poruszony.
— I nie dosyć wam było, dodał, nienawidziéć mnie saméj, nauczyliście dziecko, by w ojczymie widziało tyrana, nigdy uśmiechu, nigdy słowa, one już dziś tém uczuciem, co wy, dla mnie pała.
Urszulka utuliwszy twarz w dłonie matki, szlochała ze strachu, ten płacz kobiet zdawał się wzmagać i zwiększać gniew jego jeszcze. Chwilami stawał z zaciśniętemi wargami, jak gdyby się chciał rzucić na swe ofiary, to znów powstrzymywał i miarkował się przypomnienieniem miejsca położenia. Domyślał się ciekawéj gospodyni pode drzwiami, nie wiedział, że Magda z przyłożoném uchem do drugich każde jego słowo chwytała.
Urywana rozmowa zdawała się kończyć, nie mieli oboje nic do powiedzenia sobie, codziennie powtarzające się wymówki były wyczerpane. W istocie rotmistrz zbiegłszy z kraju, czując się ściganym, co chwila się spodziewał pogoni, rozgłosu, napaści może, a przedłużona cisza, dokuczała mu, wyczerpywała, go, odbierała siłę, jaką do walki zgotował. Posądzał już żonę, iż być mogła w stosunkach z Piotrem, jakkolwiek to było mało prawdopodobném,