Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzenie, zatrzymano go nieco u wnijścia, Lina była pomieszana. Spojrzał na żonę, któréj twarz jeszcze świeżych łez ślady nosiła i oburzył się.
— Czegóż pani płaczesz! czego pani męczenniczkę udajesz, aby ludzi przeciwko mnie burzyć, aby mnie okrutnym czynić? Co się pani złego dzieje? przecież na wygodach nie zbywa? Wprawdzie klauzura ostra, alem się przekonał, że z panią inaczéj postępować nie można.
Swoim zwyczajem, wziąwszy do kolan Urszulkę, Marya patrzała przez okno i milczała. Rotmistrz szukał oczyma jakiéj poszlaki, czegoś, coby mu podejrzenia jego potwierdziło, domniemywał się już i tu zdrady, podstępu, intryg. Szczęściem nie znalazł nic.
— Pani się zapłaczesz, dodał szydersko, a ja tych łez utamować nie potrafię. Nie w mojéj to mocy, nie zasłużyłem ani na sentyment lepszy, ani na obejście względniejsze.
— Boś pan nie starał się na to zasłużyć, odpowiedziała Marya.
— Anibym potrafił! szydersko dodał Wit. Myślisz pani, że mi to życie i to skucie kajdanami, nie cięży także? Śliczne życie!
— Rozstańmy się więc, odezwała Marya, wróć mi pan wolność, oddam cały mój majątek.
Rotmistrz potrząsł głową.
— To być nie może — rzekł gniewnie. Kocha-