Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszystko to dziwnie się jakoś plątało w głowie biednéj kobiety, która powieści Wojskiego z opowiadaniem Maryi pogodzić nie mogła.
— Widzi pani łaskawa, dodała Suzlerowa, ja bym to do żadnéj intrygi nieczystéj posługiwać nie chciała.
— Żadnéj téż tu nie ma i być nie może, z powagą odezwała się kobieta, ani bym ja przy całém nieszczęściu mojém wmieszać się chciała w podobną. Mam ciotkę jedną, która mnie ratować może i zechce, zresztą żadnych znajomych i przyjaciół, Boga tylko opiekuna w niebie.
Łzy Maryi i jéj słowa rozczuliły kobietę, przypadła jéj do kolan, ujęta i przekonana.
— Ja pani służyć będę, rzekła cicho, a o człowieku, który mnie posłał, potrafię się wprzód dobrze dowiedziéć. Może téż on od téj ciotki przybywa. Bądź pani spokojną. Gospodyni nie jest złéj woli, ale jéj téż we wszystkiém zaufać nie można. Ja tu znowu powrócę.
Gdy to mówiły, wbiegła przestraszona Urszulką z drugiego pokoju, chrząkanie słyszéć się dało za drzwiami. Magda przelękła ledwie czas miała ujść bocznemi drzwiami, a tuż wpadł rotmistrz, rozglądając się po kątach, nachmurzony, gniewny, podejrzliwy.
Począł od przebieżenia całego mieszkania, opatrzenia wszystkich drzwi i kątków, miał jakieś posą-