Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ztąd na wieki, żonę gwałtownie a zdradliwie pochwycił i uciekł.
Piotr ręce załamał i krzyknął z boleścią:
— Dokąd? dokąd?
— Któż może wiedziéć?! Nocą uszli, dodał Szwalbiński, gdym z rana wstawszy dowiedział się o tém, mało mnie nie ubiła apopleksya, małom ludzi ja nie poubijał. Nieszczęśliwa niewiasta, tak mi się wydała interesującą, tak nieszczęśliwą, tak biedną, a ten człek tak grubiańskim tyranem. Otóż, dodał, dlaczego mnie panowie zastaliście jak z krzyża zdjętym. Wiecznie tę chwilę opłakiwać będę.
Westchnął i starowinie na wspomnienie biednéj kobiety łza po policzku pociekła.
— Przyznam się pułkownikowi, odparł Wojski, iż my w interesie téj pani właśnie przez wojewodzinę jéj ciotkę jesteśmy wysłani. Nie zdziwisz się więc pan, że wpadłszy na trop, co najrychléj w pogoń się puścimy.
Szwalbiński w ręce klasnął.
— Patrzcież! patrzcie! zawołał, jak to się złożyło. Bogdajbyście potrafili moją winę naprawić, a odbić tę nieszczęśliwą ofiarę.
Wojski wstał.
— Musimy pożegnać pułkownika i pośpieszać, wpadłszy na trop, dzień i noc gonić będziemy.
Kłaniali się już, ale niespokojny stary za rękaw powstrzymał Wojskiego.
— A bój że się Boga! a toćbym ze wstydu