Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niecierpliwości oprowadzającego ich braciszka, długo się ruszyć nie mogli.. Zakonnik, który nie drgnął nawet wśród tego rozmyślania, westchnął potém głęboko, wzniósł ręce obie do góry, głowę ku niebu i oczy zwrócił, i padł krzyżem na stopnie ołtarza. W tym ruchu mignęła twarz równie straszliwie wychudzona, zniszczona, trupia a żółta jak czaszka.... mignęła i znikła... Oba z Wojskim ujrzeli ją i w jednéj chwili krzyknęli razem, ale krzyku tego stłumionego natychmiast, zakonnik nie zdawał się słyszeć, ni wiedziéć o nim... nie drgnął, nie podniósł się, nie okazał najmniejszego znaku, iżby ten głos go doszedł, a braciszek natychmiast spiesznie ich ztąd uprowadził. Na pytania potém, ktoby był ów zakonnik, odpowiedział im, że tu nazwisk nie noszą pokutujący dobrowolnie.... Wszystko co ze świata przynieśli z sobą, zrzucają na progu....
Mimo to pan Piotr chodził do przełożonego jeszcze, usiłując się dowiedziéć o tym zakonniku, lecz i tu zaspokajającego żadnego objaśnienia nie otrzymał. Przeor grzecznie go zbył tém, iż klauzura pokrywa przeszłość i imiona, pochodzenie i wszelkie ze światem stosunki, a reguła zabrania na pytania odpowiadać. Jednakże po chwili przy śniadaniu, które podać kazał i na które prosił, zręcznie chciał wybadać pana Piotra i Wojskiego z kolei, dla czegoby się o tym zakonniku wypytywali. Zagłoba wytłómaczył się tém, iż go uderzyło dziwne, a zapewne przypadkowe twarzy podobieństwo. Na tém