Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

figury Zbawiciela, klękła i z krzykiem, jakby mimowolnie z piersi wyrwanym, rzuciła się na ziemię. Dziecię, które poklękło także, rączkami osłoniło matkę i poczęło cucić ją, całując i łkając. Widok ten niespodzianie tak wzruszył wojewodzinę, iż porwawszy się z ławki, stanęła na chwilę niema, i po rozmyśle dopiéro, rzuciwszy książkę podeszła, o ile jéj wiek i siły dozwalały, śpiesząc ku nieznajoméj, która się zdała omdloną. W istocie, gdy się zbliżyła do leżącéj kobiety i dziecięcia, przekonała się, iż była bez czucia, a dziewczynka próżno podnosiła jéj głowę bladą, martwą, ze zsiniałemi usty, otoczoną ciemnym, na wpół posiwiałym włosem. Jakież było przerażenie staruszki, gdy wpatrując się bliżéj w kobietę, zdało się jéj, iż poznaje w niéj zmienioną i zestarzałą, znędzniałą i schorzałą Maryę.
W istocie ona to była, lecz na chwilę bezprzytomna z radości, jakiéj doznała przybywszy nareszcie do tych miejsc znajomych, w których pewną już była schronienia i opieki. Mimowolnie wojewodzinie z ust wyrwał się okrzyk:
— Marya!
Kobieta otworzyła oczy, rozpostarła ręce i rzuciła się do nóg ciotki.
— Jesteśmy ocalone! zawołała, słabnąc prawie znowu.
W pierwszéj chwili słów brakło wszystkim, płakały, Urszulka czepiała się sukni matki i staruszki, uśmiech dziecka igrał na twarzyczce zmęczonéj.