Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szczęściem dla wojewodziny i dla Maryi, która prawie o swéj mocy powstać nie mogła, z jednéj strony zjawił się wóz, na którym przyjechała, z drugiéj stary sługa, czatujący zdala czyliby pani czego nie potrzebowała. Ten dopomógł podnieść osłabioną, podtrzymał ją, a że do zamku nie było daleko, posadzono Maryę na ławce, dopókiby lektyka lub wygodniejszy powóz nie pośpieszył. Wojewodzina nie śmiała ust na żadne zapytanie otworzyć. Marya nie miała siły nic powiedziéć, prócz: — Bóg wielki, jesteśmy ocalone!
Staruszka po sposobie jakim Marya przybyła, po jéj strachu domyśliła się łatwo, iż musiała ujść, nie wiedząc o losie, jaki spotkał Wita, ani o powrocie i życiu Piotra, postanowiła więc ze wszelką ostrożnością przygotować ją do niespodzianych wiadomości.
— Nie śmiem cię pytać jakeś się tu dostała, rzekła wreszcie wojewodzina, Bogu za to dziękuję i proszę cię o jedno, bądź spokojną, bądź pewną, że od téj chwili, wszystkie twe długie próby i cierpienia są skończone.
Marya rozpłakała się znowu.
— Pod twemi skrzydły, moja droga cioteczko, pewną jestem, że mnie nie dosięgnie ten człowiek, którego muszę mężem nazywać, lecz...
Wojewodzina uczuła, że to nie była pora może uspokajać ją wiadomością o jego śmierci i szepnęła tylko: