Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niż tu. Przypuszczasz, że uciec mogła? Dokąd-że jeśli nie do wojewodzinéj? Pocóż my tu nadaremnie siedziéć będziemy. Wróćmy i czekajmy tam, gdzie się jéj chyba najwłaściwiéj spodziewać można.
— Lecz jakże by się do kraju dostać mogła? — zapytał Piotr. Wiem na pewno, iż pieniędzy Wit jéj nie dawał, klejnotów z sobą nie wzięły, bo i te, pewno dawno sprzedane.
— Słuchaj Piotrku, Jezu najsłodszy, dodał Wereszczaka, a toż cudów dosyć dla ciebie Opatrzność już uczyniła, czemuż nie przypuszczasz, że się i na niéj spełni?
Wereszczaka wiedział dobrze, iż taki cud nie był możliwym, lecz cieszył jak mógł Piotra, aby go ztąd wyciągnąć.
— Piotrku, dodał, ja cię już gwałtem zabiorę; jutro pojedziemy pożegnać dwór, Orzelską, Brühla i komu tam podzięka i uszanowanie należy, a potém, drogi przyjacielu, do Bożéj Woli. Tam ci będzie lżéj i słodzéj cierpiéć, tam świeże znajdziesz jéj ślady.
— Tak, chmurno dodał Piotr, i jego ślady i zbrodni plamy i ochydne przypomnienia. Przeszłość, którą ona przecierpiała, ocalając dziecię.
— No, to do mnie, do Rachowa, dokąd chcesz jedźmy, lecz opuśćmy już Saksonię. Zdaje mi się, że i dla ciebie z dobrém to będzie, jedźmy.
— Jeśli chcesz, jedźmy, rzekł nareszcie złamany