Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

roki Opatrzności nie były dla nas nieprzeniknionemi tajemnicami. Skłonić trzeba czoło przed niemi. Nie chciałbym cię smucić, odbierając nadzieję, lecz mój Piotrku, mnie ta nieszczęsna chusteczka tkwi w pamięci i przeraża. Pobożna, cierpliwa, święta niewiasta, takiém prześladowaniem, niewolą, cierpieniem bez nadziei, czyż nie mogła być istotnie przywiedzioną do rozpaczy, do szału, do chwilowego obłąkania i czyż w takiéj chwili nie mogła z dzieckiem rzucić się w rzekę?
— Mój drogi Wojski, rzekł po namyśle Piotr, nie przeczę, że ten nadmiar nieszczęścia jest możliwy, lecz powiem ci rzecz jedną. Marya od dzieciństwa miała dwie świętości, których się nigdy, na chwilę nawet nie pozbywała, które nosiła zawsze, a jednak na taką śmierć ponieść ich nie mogła. Była to książka od nabożeństwa jéj matki i relikwiarz ojca. Tych dwojga nie znalazłem w jéj mieszkaniu, a powiedz mi sam, czy kobieta idąca się topić z rozpaczy, mogła by je zabrać z sobą?
— Ja tylko obłąkanie przypuszczam, a w takim stanie, Jezu najsłodszy, możliwe wszystko.
Piotr zmilczał.
— Nie, zawołał, ona żyje! ja czuję, że gdyby jéj na świecie nie było już, umrzéć bym téż musiał.
Ścisnęli się milczący.
— Jedź ze mną, powtórzył Wereszczaka, jedź. Jeśli Bóg da, że żyje, toć się nam tam zjawi prędzéj