Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ło. Myśleliśmy, że państwo jako tak blizcy sąsiedzi, zechcecie może dać nam pewne wskazówki i objaśnienia.
Słysząc to jéjmość uczyniła minkę zasmuconą, brwi podniosła do góry, spuściła oczy na robotę, którą trzymała w ręku, westchnęła i z obojętnością szczególną, poczęła mówić spoglądając na męża:
— A cóż my, proszę pana, wiedziéć o tém możemy? Tu zwróciła się po niemiecku do męża.
— Eberhardzie, powiedz że szanownemu panu, iż przed nami taką utrzymywano tajemnicę, tak się kryto, iż nic, ale to nic, no, powiem panu ani twarzy nawet téj pani widziéć nie mogliśmy.
Stolz potwierdził to i dodał:
— Już to, niech mi pan za złe nie bierze co powiem, nie wiem kto tę panią tam umieścił, ale prawda wyznać każe, gorzej było niepodobna. Ja im to w oczy powiem, to nie są ludzie warci, ażeby dostojni cudzoziemcy utrzymywali z niemi stosunki.
Żona spojrzała na męża, jakby go powstrzymać chciała, lecz mówił daléj coraz się więcéj rozogniając a ręką wskazując dramatycznie na kamieniczkę Bussego.
— Nie, moja Krystyno, nie, dostojnym cudzoziemcom należy bez ogródki mówić prawdę! Jakże można było na pobyt dla choréj osoby wybrać strupieszały ten chlewek, tę kleć, to pudełko zbutwiałe, które oni domem nazywają? Wszak to palcem trącić rozwali się. Daléj co...