Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Łatwo sobie wystawić, jakie wrażenie zeznanie to zrobiło na Piotrze, który drżąc, dostał ledwie do końca, co najprędzéj chcąc udać się na miejsce i szukać śladów nieszczęśliwéj Maryi.
Po dokonaném badaniu, Jan Fryderyk Busse, uspokojony na sumieniu, podjął się na wózek swój zabrać pana Wojskiego i Piotra, a zawieść ich na miejsce, za co mu przyrzeczono wynagrodzenie, jakiego się domagał. Nie tracąc chwili, pożegnali kasztelana, który się już znowu do domu, ale ze skryptem w kieszeni, krzesło mu zapewniającym, wybierał — i siedli na wózek Bussego.
Wojski przynajął parę koni dla większego pośpiechu. Puścili się tym ślicznym Elby brzegiem, który w ich oczach teraz piękniejszym się wydawał, niż przez kraciaste okienko czarnego wozu, gdy im tylko drzewa i woda migały. Był piękny wieczór jesienny, gdy stanęli w małéj mieścinie, słynnéj dawno z uroczego położenia swojego. Tu, w głównéj ulicy, stał pokaźny z pruskiego muru piętrowy domek, pana Jana Fryderyka Busse, z ogrodem, podwórcem i murowaną bramą. Spostrzegłszy z powrotem wózek gospodarza, cała jego rodzina wysypała się na próg: starszy syn gapiątko wielkie, o czém jego powierzchowność sama przekonywała, wysoki nad miarę wzrost, ręce orangutana, a głowa śpiczasta. Oprócz niego matka, kobieta ogromnéj téż budowy i wielkiéj rozlanéj twarzy, trzy córeczki różnéj miary i najmniejszy chłopiec, chodzący jeszcze w koszuli tylko