Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na chwilę zamilkł Piotr, łzy mu zamknęły mowę.
— Człowiecze, bez serca, bez litości, bez sumienia, ulituj się choć teraz nademną! Mów, ocalę ci życie, jeśli mi je oddasz!
— Ty! mnie życie ocalisz! kłamiesz, to nie może być. Moje życie się skończyło, ja żyć nie chcę. Daj mi śmierć inną, nie z ręki kata, nie na placu, gdzie mnie tysiące oczów ścigać będzie, daj mi śmierć.
— Ja ci dam życie i czas do pokuty, wybłagam miłosierdzie, wypuszczę z więzienia, przekupię strażników, ale mów...
Wit milczał długo z głową spuszczoną w dół, dumał i zębami zgrzytał, zapominając się jakby, iż miał przed sobą Piotra, którego widoku unikał. Naostatek podniósł czoło pofałdowane.
— Daj mi śmierć! powtórzył, ja nie chcę żyć, ja niepotrafię pokutować,. Chcesz bym hańbę rodzinie przyniósł? daj mnie na ręce kata. Chcesz ocalić cześć domu? daj mi truciznę. Przynieś mi truciznę, powiem ci gdzie są.
— Więc żyją! zawołał Piotr z wybuchem radości, przyskakując ku niemu, żyją!
— Żyją i mogą nie żyć, jeśli ja umrę. Ty możesz je ocalić lub zgubić, ja nic nie powiem, dopóki nie przyniesiesz mi trucizny.
W wielkiéj walce z samym sobą, przybyły załamał ręce, nie wiedział co począć, nie czuł się spokojnym na sumieniu, kupując tą ceną żonę i córkę, o których przecież gdyby żywe były, zawsze się prędzéj lub