Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wczas! wczas! mruknął Wit, daj mi pokój! Urągać się przyszedłeś! nasycać! patrz, zdepcz swoją ofiarę.
— Ofiarę, rzekł Piotr, któż z nas ofiarą? Bóg z tobą! Gdzie jest Marya i Urszulka? więcéj od ciebie nic nie chcę, powiedz mi gdzie są, powiedz czy żyją, a uczynię co mogę, aby twemu losowi ulżyć.
— Zapłacisz kata aby mi od razu łeb zciął chyba, zaśmiał się Wit, cóż ty mi dziś możesz uczynić? pójdź precz, przynajmniéj cię na oczach miéć nie będę.
— Pójdę, ale mów gdzie są, mów!
— Nie powiem, ofuknął rotmistrz, niech mnie zabiją, nie powiem.
— Cóż ci z tego uporu.
Wit zmilczał; po chwili rzekł szydersko:
— Nie ma ich na świecie. Marya umarła. Urszula z tęsknoty za nią zachorzała i nie żyje.
Przyskoczył doń z krzykiem Piotr, ręce łamiąc.
— To nie może być! człowiecze! ty kłamiesz.
— No, to kłamię! obojętnie zawołał Wit, chciałeś przecie wiedziéć co się stało z niemi! Idź na cmentarz.
— Marya! Marya umarła! ja nie mam dziecka! Nie, ty się mścisz niegodziwie na mnie za swoją własną zbrodnię, nie...
— To idź i szukaj! mruknął niecierpliwie rwąc kajdany Wit, a idź mi z oczów! z oczów mi precz, widmo szkaradne.