Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wszyscy urzędnicy, od których to zależało, z chętną śpieszyli pomocą, a gdy Piotr wytłómaczył im, dla czego widziéć się musiał z uwięzionym, przyrzeczono mu, iż nazajutrz zaprowadzonym zostanie do więzienia, w którym był osadzony, nim go pod strażą do Warszawy odesłać miano.
Nazajutrz Piotr się stawił do sędziego, który mu oświadczył, że już tegoż dnia próbowano wymódz zeznanie na więźniu, ale ten na żadne pytania odpowiedzi dawać nie chciał. Nie wzbroniono przecież przy świadkach pójść Piotrowi samemu, aby mówił z obwinionym.
Nie bez wstrętu i obrzydzenia, pod wrażeniem dziwnego smutku i niepokoju, wszedł Piotr do sklepionéj izby, w któréj Wita osadzono. Okuty był w kajdany, gdyż kilkakroć porwał się na broń straży i życie sobie usiłował odebrać. Musiano więc ręce związać i strzedz go nieustannie.
Siedział na tapczanie przy oknie kraciastém, z twarzą rozwściekloną gniewem bezsilnym, prawie do szaleństwa. Wzrok, którym w progu spotkał Piotra, dreszczem go przejął.
Stanąwszy w progu słowa zrazu z ust dobyć nie mógł przybyły, i tarł czoło, a łamał ręce, nim się na przemówienie zdobył.
— Późno, ale przyszła pomsty Bożéj godzina, więcéj Bóg niż ludzie ją sprowadzili. Wicie, nie gub swéj duszy, jak zgubiłeś ciało; opamiętaj się, żałuj i pokutuj.