Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stawił w progu, gdym z Brühlem mówił, a wreszcie Orzelskiéj, z którąbym się nie poznał, gdybym jéj głupstwa nie powiedział.
O wszystkiém tém obszerną zdał relacyę Niemira, płacząc, śmiejąc się i ściskając obu.
— Bogu niech będą dzięki, odezwał się Piotr, największa część już dokonana, jam wszystko Wereszczace winien, lecz znając Wita, jeszcze się obawiać należy niespodziewanego, a daj Boże, by niedokonanego nieszczęścia. Co się dzieje z Maryą? co z dziecięciom? gdzie oni są!
— Nic się im stać nie mogło, rzekł kasztelan, bo Wit nie spodziewał się takiego rozwiązania. To jednak pewna, że kędyś skrył ich, bo w mieście dopytać nie było można. Czy w jakiéj ustronnéj kamienicy, czy na wsi, dobadać się przecież z niego muszą, choćby go na męki brać przyszło, wszak i tak głową nałoży.
Całą noc po powrocie, spędzili na nieprzerwanéj rozmowie, bo Piotr na nowo całą swą historyę opowiadać musiał; całując się i płacząc, dosiedzieli do rana, a gdy sen ich na chwilę zmorzył, już się trzeba było przeodziać i biedz, a szukać dróg, któremi by do Wita dostać się i z niego najważniejsze zeznanie, ce uczynił z Maryą i dziecięciem, wydobyć można.
Nie poszło to z razu łatwo, bo tysiące drobnych formalności było do spełnienia, wszakże wola królewska, aby sprawiedliwość surowo i prędko domierzoną została, wiele przeszkód usunęła.