Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ściu. Ośmielił się wszakże, gdy z wyrazem wielkiéj dobroci rzekła do niego:
— Proszę was, mówcie śmiało, mówcie mi obszernie o całéj sprawie, jam sama przebolała wiele, nie byłam w dzieciństwie tak szczęśliwą, jak dziś jestem. Wojski był mi przyjacielem, dworzaninem, muzyką, i pierwszym mym wielbicielem naówczas, gdym przyjaciół, dworzan, muzyki i wielbicieli nie miała.
Zawahał się nieco Niemira, lecz trzeba było korzystać ze zręczności. Wiedział już dokładnie o całéj sprawie, mocno był przekonanym, iż to, co mu powiedziano, prawdą być musiało, — począł więc najprzód historyę Zagłobów. Nie dziwiąc się, iż od rzeczy na pozór obcéj rozpoczął, Orzelska słuchała go z uwagą wielką, jakby jéj bajkę ciekawą opowiadano. W istocie był to romans, który serce kobiety przejął politowaniem i współczuciem. Parę łez srebrzystych potoczyło się po twarzyczce i spadło w przejrzystą chusteczkę. Kasztelan mówił powoli, zgromadził szczegóły, rozgrzewał się powieścią własną i nie żałował barw ciemnych przeciwko rotmistrzowi Zagłobie.
— A! ja go znam, ja go widziałam, przerwała Orzelska, dziwnie wstrętliwym mi się wydał, gdym go raz pierwszy na polowaniu spotkała. Coś dzikiego ma w wejrzeniu, kręci się przy następcy, wiem, że go tam popiera Sułkowski.
— Nie dziw, pani hrabino, iż zręczny zbrodzień mógł nieopatrznego, a młodego Sułkowskiego obała-