Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mucić. Mówi to raczéj przeciw niemu, niż przeciw protektorowi.
— Dobrze więc, dodała Orzelska, gdy kasztelan skończył opowiadanie, ja biorę wszystko na siebie. Postępujmy jednak ostrożnie, abyśmy na pewno działać mogli. Ta biedna, nieszczęśliwa kobieta ma ciotkę. Okazuje się, że cudownie zmartwychwstały pierwszy jéj mąż był u niéj, od niéj wyjechał, goniąc za żoną, szlij pan sztafetę do wojewodzinéj, — jejeśli ona poświadczy o prawdzie tego dziwnego wypadku, jeśli od niéj nadejdzie list, pójdę i rzucę się do nóg królowi ojcu i leżéć będę, dopóki się sprawiedliwość nie spełni. Znam szlachetne serce jego.
— Dopełnię rozkazu natychmiast, zawołał kasztelan, jeśli się nam, przeczuwszy niebezpieczeństwo, wymknie i uciecze występny...
— O! nie! — przerwała Orzelska, od dziś dnia nie spuszczą go z oka, i każdy krok jego będzie śledzony. Natychmiast się o to postaram. Tajemnica i milczenie! — szepnęła, kładąc palec na ustach. — Dziś jeszcze niech wyjdzie sztafeta i bądź pan spokojny. Zbrodzień nam nie ujdzie.
Podała rękę do pocałowania, kasztelan z uszanowaniem dotknął jéj ustami, nie powiem czy atłas czy rękę ucałował i przejęty się oddalił.
Zanieśli go lektykarze do domu, bo mu pilno było nader napisać do wojewodzinéj, a gdy list przychodziło wystylizować, nie szła mu ta praca łatwo.