Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój Piotrku, moja duszo, zawołał, o Jezu najsłodszy! dozwólcież mnie wam przyjść w pomoc głową i dłonią. Dalipan, że ja się téż wam przydam na coś, zobaczycie. Worek mój, rękę, pracę, czas, wszystko wam najchętniéj poświęcę. W takim wypadku, ani dwoma, ni trzema pomocnikami gardzić nie należy. Wita znam, choć go jeszcze z czynów ukrytych nie znałem bliżéj, ale mi charakter człowieka był widny, przeczuwałem go zawczasu. Rzuci się on najzuchwaléj na wszystkie sposoby ocalenia, i nie pójdzie z nim tak łatwo, jakby się zdawało. Prędzéj nas zabraknie, niż będzie za wiele. Macie dowód na tém, co z księdzem poczciwym zrobił i jak sobie ważył skruchę, macie lepszy jeszcze w tém, że Neligę na was nasadził. Wszystkiego się tu obawiać potrzeba, ścigać go na wszelkich drogach i miéć się na baczności. — Piotrku! Jezu najsłodszy, ja z wami, nie puszczę was samych, ja z wami!
I począł znowu ściskać, niemal dusząc, ażeby go z sobą wziął za pomocnika i towarzysza.
— Mój drogi Feliksie, rzekł Piotr, ja ci najwdzięczniejszym jestem, i nietylko ofiary nie odrzucam, lecz ją z serca gorącego przyjmuje jako dowód przyjaźni. A mimo to, bolesno mi, że się narażać dla mnie będziesz.
O tém ani mowy, przerwał pośpiesznie Wojski, chwilki najmniejszéj do stracenia nie mamy, radzić należy, a jutro do dnia w pogoń się wybierać, języka dostać i ścigać, ścigać, dopóki zdrajcy nie złapiemy.