Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, ścigać, odparł Piotr, ale gdzie? jak? wiatru w polu? Trudno odgadnąć, dokąd on zemknął i jakiemi drogami?
— Owszem, zdaje mi się, że odgadnąć łatwo, zawołał Feliks, nie mógł gdzieindziéj ujść, tylko na dwór, w którym ma przyjaciół, opiekunów i protektorów. Drogę wytropim. Dodać należy, iż nie sam, ale z żoną i dzieckiem uchodząc, zatrzeć tak łatwo za sobą śladów nie może. Powóz, konie, ludzie do poznania łatwi, zmieniać zaś ich nie będzie miał czasu. Moim zdaniem tajemnicy czynić z téj sprawy ani można, ani należy. Hańba nie spada na rodzinę, boć wyrodki są wszędzie. Między apostołami znalazł się Iskariota.
— Ale rozgłosu unikać trzeba.
— Gdy nie sposób go uniknąć, nie ma co o nim i myśléć, rzekł Wojski, rozbębni się to szybko, aby jeden wiedział, a wié już nie jeden. Próżne to więc staranie, kryjąc rzecz, zrobić nic nie podobna.
Piotr zwiesił głowę na piersi, nie było co odpowiedziéć.
— Ja na całą noc, gorąco począł Wojski, ślę trzech ludzi, aby języka dostali. Z żoną i powozem ciężkim uchodzić nie mógł inaczéj, tylko drogami większemi, tych u nas wiele nie ma. Ludzie i konie znaczne. Spoczniesz tu i prześpisz się, a nim ranek nadejdzie, moi ludzie powrócą. Niech koniom karki kręcą, a języka dostaną. Mam takich, dodał pan Wereszczaka, że z pod ziemi by go dostali.