Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wać zaczął na pana Piotra, aby mu swą historyę opowiedział.
— Nie spieszno mi było z nią, rzekł wzdychając gość, bo tak smutną jest, a przykrą będzie dla ciebie, iżbyś się dowiedziawszy jéj, rad potém z pamięci pozbył, lecz tajemnicy dla ciebie żadnéj miéć nie chcę.
Niepotrzebował pan Piotr historyi młodości swéj przypominać, znał ją bowiem dobrze Wereszczaka, opowiedział tylko w tych prawie słowach, co pani kasztelanowéj, przygody swe z bratankiem, ową zasadzkę, rażenie śmiertelne, ocalenie, tatarską i turecką niewolę, naostatek ucieczkę i przybycie. Pan Wojski, który był wielkim dziwnych przygód w książkach czytanych lubownikiem i łatwo się do nich zapalał, ubolewając zawsze, iż na świecie z niczém tak osobliwém spotkać się nie było można, a po raz pierwszy w życiu usłyszawszy taką tragedyę rzeczywistą, zapalił się do niéj i jéj bohatera nadzwyczajnie.
Słuchaniem owego opowiadania nasycić się nie mógł, pytał, dziwił się, słuchał, wykrzykiwał, w ręce klaskał, a na ostatek począł ściskać i zaklinać na wszystko najświętsze pana Piotra, aby mu on téż dozwolił sobie czynnie pomagać dla dopięcia celu: oswobodzenia żony, ratowania dziecka i pomszczenia się krzywdy na Wicie. Głowa mu i serce poczciwe płonęły do téj myśli, by téż jakąś rolę odegrał w tak rzadkich a szczególnych przygodach.