Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdy wszedł, pokoje oświecone rzęsisto już były pełne; król August przechadzał się promieniejący wśród pań i panów postrojonych w atłasy, w koronki, w aksamity, w złotogłowy i pióra. Elegancya ta francuzko-niemiecka wprawdzie nie bardzo była do smaku kasztelanowi, któremu kuse owe suknie i prawie niewieście na mężczyznach błyskotki dziwacznie się wydawały; nie mógł jednak zaprzeczyć w duchu, iż to wszystko świetnie nader, cudacko, ale imponująco się wydawało. Mężczyzni w krygach, kobiety wywdzięczone, wybielone, wyróżowane, starcy kręcący się jak młodzież, niedorostki, udający powagę dojrzałych kawalerów, babunie w muszkach, z wachlarzami, ściągnięte, wysznurowane, drepczące na korkach, pobudzały go do śmiechu, ale mu tak na sercu było smutno, że się śmiać odechciało.
Stał więc w kątku, znalazłszy kilku krajowców, więcéj jak widz niż uczestnik, gdy nagle koło niego tuż zjawił się młodzieniec, osobliwszéj urody, w niebieskim mundurze, w peruce upuklowanéj a spadającéj na ramiona, tak, że raczéj do naturalnych, niż pożyczanych włosów była podobną.
Smukły, wiotki, bieluchny był, a tak dziwną jaśniejący pięknością, iż mimowolnie przypominał twarzą mitologiczne, idealne postacie. Młodzieniec ten nieznany panu kasztelanowi, był przez wszystkich w sali przytomnych przyjmowany z nadzwyczajnemi uwielbienia oznakami. Król go ściskał, inni kłaniali się do ziemi, kobiety posyłały mu jawne całusy,