Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 2.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Holzerowa w ręce plasnęła.
— Masz ty słuszność, ale kto to uczyni.
— No, już się nie kłopoczcie, musiemy tego dokazać! gdzie on mieszka?
Lina wskazała znaną gospodę i dwie przyjaciółki pożegnały się. Magda śpieszyła, nie ścigać rotmistrza, tylko dać znać Wereszczace i Piotrowi. Weszła do domu w starym rynku, zapukała na piérwszém piętrze, cicho i głucho Po chwili wyszedł pachołek, naciągając odzienie rozespany.
— A do kogo jejmości potrzeba? — spytał.
— Do tych dwóch polskich panów, co tu mieszkają.
Chłopiec oczy wytrzeszczył i głową dziwnie trząść zaczął, a ust jakby nie śmiał otworzyć.
— Czy to tak rano wyszli?
Milczał pachołek, a głową kręcił.
— Są w domu?
Ruszył ramionami.
— Cóżeś to niemy, czy co? — powtórzyła Magda.
Chłopiec się obejrzał do koła, przystąpił do ucha samego i przykładając rękę do ust, szepnął:
— Wczoraj ich obu zawieźli... do Koenigsteinu.
Magda strwożona załamała ręce. Za owych czasów, gdy kogo ten los spotkał, mówić nawet o tém nie było wolno, ani pytać, ani się dowiadywać.
Nie probując więc już nawet dobyć co z chłopaka, wcisnęła mu w rękę pięć srebrników i wysunęła się z domu zafrasowana, nieszczęśliwa, płacząca. Zro-