Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ja jego nie zabiłem... niech rotmistrza powieszą... nieboszczyk z grobu wstał! nieboszczyk... I podobne straszne, okropne rzeczy. Chłopcy we dworze mówią, że ktoś na pasiekę chodził, że Panas zabrał co miał droższego i — uciekł.
Basia paplała, patrząc na panią, która słuchała zdziwiona, lecz nie wiele mogła zrozumiéć.
— Wszystko to, odezwała się — jakoś ciemne dla mnie, choć wierzę, że tak było, jak mi mówisz. Ale dla czegoż Panas uciekł? co zrobił? kto był tu pod oknem? Nie, nie rozumiem nic.
— Ale i ja, proszę pani, nie rozumiem, podchwyciła Basia, dla tego to jeszcze straszniejsze, że tego zrozumiéć niepodobna. Tylko cóś nowego jest... Czegoś się źli ludzie lękają... Antek się przysięga, że nieboszczyka pana widział.
— A! zaklinam cię, żywo przerwała Marya — nie zakłócajcie spokoju umarłych, nie mieszajcie ich do spraw żywych, dajcie im spocząć choć w mogile.
Basia zaczęła panią po rękach całować i cicho się ozwała:
— A gdyby umarli nie byli umarłymi, gdyby Bóg na zawstydzenie żywych, pozwolił im do życia powrócić?
— Bóg dla nas grzesznych cudów nie czyni — z westchnieniem odpowiedziała Marya.
Basia westchnęła.
— Proszę tylko pani, kto może wiedziéć, jak to