Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się tam stało to nieszczęście... Niejeden miany za nieboszczyka powrócił.
— Nie mów tego, dziecko moje — z widoczną przykrością dokończyła pani. Pan rotmistrz w téj nieszczęsnéj godzinie, która, bodajby była mogła być życia mojego ostatnią, zdjęty z jego palca odwiózł mi ślubny pierścionek. On...
Tu łzy jéj mówić nie dały. Basia ściskając kolana, zaczęła ją po rękach całować.
— Nie płacz pani, droga, zawołała łkając sama — nie mówmy o tém. Pocóż mi było, chcąc was pocieszyć, rozdzierać serce wasze... a! przebacz mi, droga paniuńciu. Już nie powiem nic...
Przez chwilę milczały tedy obie i płakały po cichu. Łzy Basi wylane w téj chwili, więcéj niż całe jéj postępowanie natchnęły wiarą Maryę, schyliła się ku dziewczęciu i raz pierwszy pocałowała je w czoło. Ten pocałunek tak wzruszył dziewczynę, iż padła na ziemię i poczęła nogi jéj całować. Załamała ręce przed nią.
— Pani — na cień méj matki, któréj nie kochałam goręcéj nad ciebie, na święte rany Chrystusa zaklinam ci się, że możesz mi zaufać. Może ja jaką ulgę ci w nieszczęściu przynieść potrafię. Mnie nie podejrzewa nikt, ja ich oślepię, gdy zechcę. Wy przez długie lata słowa nawet serdecznego baliście się przesłać wojewodzinie. Zawierzcie mi, zaufajcie! Zginę, umrę a nie zdradzę. Napiszcie do ciotki ja w niedzielę