Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak Matkę Najświętsza kocham, paniuńciu, prawda... Patrzałam sama na nich... Kazano snać Welderowi Panasa posadzić gdzieś, czy co. Parobcy go doprowadzili do oficyn, tu się z nim Welder zamknął sam... Okna od oficyn wychodzą na ogród, podbiegłam pod nie, żeby zobaczyć co to będzie daléj... Welder coś gadał, gadał, potém poprowadził starego pasiecznika do izby, gdzie jest wejście do lochu... Ja od okna do okna za niemi szłam... Otworzył Welder loch, wepchnął starego i sam wszedł... Myślę sobie: otóż stary przepadł, jeśli ja gonie uwolnię... I jeszcze tak chwilę stałam tam pod oknem, aż patrzę, zamiast Weldera, wychodzi z lochu Panas... przeszedł izby, pochwycił pod połę szablę i pistolety i jak drapnie przez ogrody... Proszę pani, zaśmiała się Basia, co jego miał tam zamknąć Niemiec, to on Niemca przydusił i zaryglował. No, myślę sobie — niechże siedzi... Dopiéro nie prędko, gdy wina zapotrzebowali dla gości, rwetes powstał okrutny. Zaczęli się do lochu dobijać... i jak tam było nie wiem, ale Niemca wyprowadzili chorego, potłuczonego, że teraz cyrulik przy nim siedzi, a porucznik Marmarosz, do któregom trzy razy biegała, mówił mi na ucho, że z maligny straszne rzeczy gada... Tak jakby niby na pana... Pan nawet zakazał tam puszczać i cyrulikowi precz odejść zalecił, ale ja się wprosiłam po ciemku... tom mało nie umarła ze strachu.
Tu zniżyła głos Basia...
— Jak paniuńcię kocham, ciągle powtarzała