Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czy on wisiéć będzie lub go zetną!! Niech go wieszają, niech ścinają, jam nie winien... Jam sługa... On zrobił wszystko... Jam go nie zabił... Oni go zabili...
Chociaż pragnął oddalić się od łoża rotmistrz, trzymać go tu coś się zdawało... Gdy Welder milczał, czekał, czy nie przemówi, gdy mówił, chwytał wyrazy nachylony, a na twarzy jego gniew i obawa na przemian się malowały.
— Masz waćpan słuszność — odezwał się wreszcie wstając jakby przymuszony i obracając się do Marmarosza, — człowiekowi temu musiało się w głowie pomieszać, a sumienie ma nieczyste... Stare jakieś baje prawi... Wziął porucznika na bok.
— Bądź co bądź, mój poruczniku, rzekł, niemiła rzecz dla domu mojego, gdy o tem ludzie prawić będą, że mu się tam coś w sumieniu odzywa niedobrego... Cyrulik jego tam bredni nie zrozumié, odprawićby go... a sam bądź łaskaw jakiś czas przy nim pozostań.
Marmarosz, który był najposłuszniejszym z rezydentów, skłonił się i oświadczył, iż rozkazy pańskie spełni, a do głupiego Weldera, bredzącego w malignie nikogo nie dopuści.
Nieco uspokojony rotmistrz wyszedł... nie wiedział wszakże co począć. Dzika myśl przychodziła mu chwilami, iż żona może coś wiedziéć o tém zjawisku pogrobowém... Walczył z sobą długo, nareszcie mimo dosyć późnéj godziny wszedł do domu i skierował się ku pokojom jéjmości. Drzwi, które