Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bratanki T. 1.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakieś to wspomnienie wojskowe... bo jużcić nie o mnie....
— Ale mu się to tak pomieszało, podchwycił Marmarosz, że i imię pańskie miał na ustach...
Wit schmurzył się, stał nad łożem w jakiejś niepewności, zmieszany. Marmarosz w milczeniu zajmował miejsce za nim, a opodal żydek cyrulik z pokorna miną oczekiwać się zdawał na rozkazy. Gospodarz poszeptał z cyrulikiem, zapytał Marmarosza czy Welder przed utratą przytomności poczynił we dworze jakie rozporządzenia i — zafrasowany padł na krzesło.
— Żadnych rozporządzeń nie dał, nikogo nigdzie wysyłać nie mógł — rzekł porucznik — bo ledwie go z piwnicy wyprowadzili, obległ zaraz w łóżku i wkrótce przytomność utracił...
Panasa gonić już teraz z pewnością było zapóźno, przytém brakło mu zaufanego człowieka... Wit w ponurém milczeniu siedział jak wkuty.
— Jeśli co jest do zrobienia, a pan rotmistrz mi powierzyć raczy — odezwał się rezydent.
Ale Wit nie odpowiedział nic.
Welder, który był jakby zdrzémnął się na chwilę, począł znowu niewyraźnie mruczéć.
Uszy obcych mogły niedosłyszéć wyrazów, które się z ciężkością z piersi jego dobywały, Wit chwytał każde i pochylony zdawał się je chciwie pożerać.
— Nie męczcie mnie — mówił Welder — nie męczcie, ja powiem wszystko... a mnie kat po tém,